Doprawdy nie wiem, kiedy minęły te
prawie dwa miesiące naszej misji. Dwa słowa o tym co robimy
codziennie, popołudniu, jak już skończymy zajęcia w naszej szkole garażowej.
Przedszkole
- Mummy, mummy, mummy!!! - rzuca się na
mnie dziesiątka małych smerfów w niebieskich mundurkach. Nie
jestem w stanie się ruszyć i lekko się zataczam. Wyjście jest
tylko jedno. Trzeba przytulić każdego po kolei, pogłaskać po
głowie, albo podrzucić do góry. Codzienna porcja czułości. Mamy
prowadzić zajęcia z plastyki. - Madzia, ile ich
jest w klasie? - Sześćdziesiąt. - Co?? Niemożliwe! Szybko liczę
przedszkolaki. - Kurczę, faktycznie sześćdziesiąt. Okazuje się,
że jedna wychowawczyni zachorowała, więc dziś mamy klasę dwa
razy większą. OK, czemu nie? Będziemy improwizować.
Pora lunchu – wydajemy posiłek, co
polega głównie na nakładaniu nshimy, zielonych warzyw, na które
dzieci trochę kręcą nosem (to jak u nas ze szpinakiem) i
rozmnożeniu jednego kawałka kurczaka na te sześćdziesiąt dzieci
w klasie. Dzieci chwytają jeszcze gorące jedzenie, robią kulki z
nshimy i wcinają, aż im się uszy trzęsą. Przez pół godziny
walczymy z kurczakiem i dokładamy nshimy, nic wielkiego. Ale
szczerze mówiąc? To jeden z naszych ulubionych punktów dnia, sama
nie wiem czemu...
Przedszkole. Dziś na obiad nshima, zielone liście nie wiadomo czego i odświętny kawałek kiełbasy. |
Oratorium
Centrum młodzieżowe to miejsce, gdzie
każdy może przyjść. Mimo że Mansa to już miasteczko, nie
wioska, wciąż nie ma tu wiele alternatyw spędzania wolnego czasu
dla młodzieży. Codziennie od 14.30 do 18.00 salezjańskie centrum
wypełnione jest po brzegi. Przychodzą maluchy z jeszcze młodszym
rodzeństwem na plecach i starsi, szukając rozrywki i towarzystwa.
Co ich tu przyciąga? Na pewno możliwość spotkania z przyjaciółmi,
na pewno zajęcia prowadzone w oratorium. Ale myślę też, że po
prostu czują się tu dobrze. Ks. Makarius siedzący codziennie przy
wejściu do oratorium, witający każdego. Małe obowiązki
powierzane im co dnia. Słówko na dobranoc, kiedy siedzimy razem w
insace, przy zachodzącym już słońcu. Myślę, że to wszystko
tworzy z nas jedną, salezjańską rodzinę. I ja tu się czuję jak
w rodzinie.
Zaczynamy dodatkowymi lekcjami dla
dzieciaków z okolicy. Angielski i matematyka. Nie jest łatwo, bo
przychodzi 20-40 dzieci i większość z nich nie mówi po
angielsku... Nasz bemba, ogranicza się na razie tylko do najbardziej
podstawowych zwrotów („chodźcie”, „szybko”, „Ty”,
„razem”, „zapiszcie to w zeszycie” i „dziękuję”). Za
każdym razem zastanawiam się, czy te zajęcia mają sens: no bo,
tyle dzieci naraz, zróżnicowany poziom... A jednak! Ostatnio w
czasie, w którym powinnyśmy mieć lekcje, odbywały się mecze z
okazji Dnia Niepodległości Zambii. Dzieci miały do wyboru – iść
oglądać mecz piłki nożnej, albo netballu. Wszystkie zgodnym
chórem orzekły... lekcje! Musiałyśmy je przekonywać, że
będziemy oglądać mecz i jednocześnie uczyć się nowych słówek
z angielskiego...
Po lekcjach czas „klubów
zainteresowań”. Jest klub karate, sekcja piłki nożnej, netballu,
chór, siatkówka, ping-pong i bilard. My prowadzimy zajęcia
taneczne. No tak, to może wydawać się dziwne, uczyć Zambijczyków
tańczyć. Naprawdę nie wiedziałam tu jeszcze osoby, która nie
potrafiłaby się ruszać! Ale, ile radości mamy próbując robić
piruety, tańcząc klasyczny balet i ucząc się nowych układów!
Może następna będzie salsa? To coś nowego, innego niż ruszanie
biodrami w przód i w tył i trzęsienie pośladkami (skądinąd
naprawdę imponujące!). Ksiądz Bosko przyciągał do siebie
młodzież, pokazując im coś co ich zainteresuje, więc my
uczymy tańca innego niż zambijski. A oni uczą nas zambijskiego.
Oratorianie podczas świętowania Gratitiude Day. |
Oratorium. Z cyklu: zabawy w cieniu drzewa. |
Oratorium. Klub gimnastyczny. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz