wtorek, 27 października 2015

Popołudnia w Mansie.

Doprawdy nie wiem, kiedy minęły te prawie dwa miesiące naszej misji. Dwa słowa o tym co robimy codziennie, popołudniu, jak już skończymy zajęcia w naszej szkole garażowej.



Przedszkole

- Mummy, mummy, mummy!!! - rzuca się na mnie dziesiątka małych smerfów w niebieskich mundurkach. Nie jestem w stanie się ruszyć i lekko się zataczam. Wyjście jest tylko jedno. Trzeba przytulić każdego po kolei, pogłaskać po głowie, albo podrzucić do góry. Codzienna porcja czułości. Mamy prowadzić zajęcia z plastyki. - Madzia, ile ich jest w klasie? - Sześćdziesiąt. - Co?? Niemożliwe! Szybko liczę przedszkolaki. - Kurczę, faktycznie sześćdziesiąt. Okazuje się, że jedna wychowawczyni zachorowała, więc dziś mamy klasę dwa razy większą. OK, czemu nie? Będziemy improwizować.

Pora lunchu – wydajemy posiłek, co polega głównie na nakładaniu nshimy, zielonych warzyw, na które dzieci trochę kręcą nosem (to jak u nas ze szpinakiem) i rozmnożeniu jednego kawałka kurczaka na te sześćdziesiąt dzieci w klasie. Dzieci chwytają jeszcze gorące jedzenie, robią kulki z nshimy i wcinają, aż im się uszy trzęsą. Przez pół godziny walczymy z kurczakiem i dokładamy nshimy, nic wielkiego. Ale szczerze mówiąc? To jeden z naszych ulubionych punktów dnia, sama nie wiem czemu...

Przedszkole. Dziś na obiad nshima, zielone liście nie wiadomo czego i odświętny kawałek kiełbasy.


Oratorium

Centrum młodzieżowe to miejsce, gdzie każdy może przyjść. Mimo że Mansa to już miasteczko, nie wioska, wciąż nie ma tu wiele alternatyw spędzania wolnego czasu dla młodzieży. Codziennie od 14.30 do 18.00 salezjańskie centrum wypełnione jest po brzegi. Przychodzą maluchy z jeszcze młodszym rodzeństwem na plecach i starsi, szukając rozrywki i towarzystwa. Co ich tu przyciąga? Na pewno możliwość spotkania z przyjaciółmi, na pewno zajęcia prowadzone w oratorium. Ale myślę też, że po prostu czują się tu dobrze. Ks. Makarius siedzący codziennie przy wejściu do oratorium, witający każdego. Małe obowiązki powierzane im co dnia. Słówko na dobranoc, kiedy siedzimy razem w insace, przy zachodzącym już słońcu. Myślę, że to wszystko tworzy z nas jedną, salezjańską rodzinę. I ja tu się czuję jak w rodzinie.

Zaczynamy dodatkowymi lekcjami dla dzieciaków z okolicy. Angielski i matematyka. Nie jest łatwo, bo przychodzi 20-40 dzieci i większość z nich nie mówi po angielsku... Nasz bemba, ogranicza się na razie tylko do najbardziej podstawowych zwrotów („chodźcie”, „szybko”, „Ty”, „razem”, „zapiszcie to w zeszycie” i „dziękuję”). Za każdym razem zastanawiam się, czy te zajęcia mają sens: no bo, tyle dzieci naraz, zróżnicowany poziom... A jednak! Ostatnio w czasie, w którym powinnyśmy mieć lekcje, odbywały się mecze z okazji Dnia Niepodległości Zambii. Dzieci miały do wyboru – iść oglądać mecz piłki nożnej, albo netballu. Wszystkie zgodnym chórem orzekły... lekcje! Musiałyśmy je przekonywać, że będziemy oglądać mecz i jednocześnie uczyć się nowych słówek z angielskiego...


Po lekcjach czas „klubów zainteresowań”. Jest klub karate, sekcja piłki nożnej, netballu, chór, siatkówka, ping-pong i bilard. My prowadzimy zajęcia taneczne. No tak, to może wydawać się dziwne, uczyć Zambijczyków tańczyć. Naprawdę nie wiedziałam tu jeszcze osoby, która nie potrafiłaby się ruszać! Ale, ile radości mamy próbując robić piruety, tańcząc klasyczny balet i ucząc się nowych układów! Może następna będzie salsa? To coś nowego, innego niż ruszanie biodrami w przód i w tył i trzęsienie pośladkami (skądinąd naprawdę imponujące!). Ksiądz Bosko przyciągał do siebie młodzież, pokazując im coś co ich zainteresuje, więc my uczymy tańca innego niż zambijski. A oni uczą nas zambijskiego.

Oratorianie podczas świętowania Gratitiude Day.

Oratorium. Z cyklu: zabawy w cieniu drzewa.

Oratorium. Klub gimnastyczny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz