wtorek, 29 września 2015

Szkoła garażowa

Wychodzimy z porannej mszy około 7.00. Jeszcze zanim msza się skończy, do kościoła wślizgują się nasi uczniowie i siadają obok w ławkach. Lekcje zaczynamy dopiero o 7.30, ale oni już czekają. W przeciwieństwie do szkoły podstawowej obok, nasze dzieciaki nie mają mundurków. Jesteśmy tu dwa tygodnie i już zauważyłyśmy, że niektórzy codziennie przychodzą w tych samych ubraniach (trochę się boimy, że jak w końcu zmienią to ich nie rozpoznamy). Gift zawsze ma na sobie różowe spodnie od piżamy, a Royd tą samą czerwoną koszulkę i za duże adidasy – jest styl.




Szkoła
Nie jest garażowa tylko z nazwy – faktycznie mieści się w garażu Sióstr Salezjanek. Z tyłu stoi zepsuty motor a w kącie stary silnik (chyba od traktora). Nie jest to jednak byle jaka szkoła, właściwa nazwa to: Salesian Mansa University. Ha, to brzmi dumnie. Uczymy religii, angielskiego i matematyki. Kasia i Sylwia, które były tu przed nami, zrobiły wspaniałą pracę – widać, że poziom naszych uczniów jest wyższy niż tych, które przychodzą na dodatkowe lekcje w oratorium.

Uczniowie
Dzieci, których rodzice nie są w stanie opłacić edukacji. Wiek 9 - 13 lat, niektóre nigdy nie chodziły do szkoły.  Około trzydzieścioro – każde inne. Jeszcze nie zdążyłyśmy poznać ich historii. Wiemy tylko, że Haward jest naprawdę dobry z matematyki – robi zadania nawet z piątej klasy. Christabel zawsze pierwsza zgłasza się do odpowiedzi i zawsze to ona chce podejść do tablicy. Naomi ostatnio przyszła do szkoły z dwójką rodzeństwa – około rocznym bratem w chitendze na plecach i roześmianą czteroletnią siostrą. Jej mama trafiła do szpitala i ta dziesięcioletnia dziewczynka odpowiada teraz za dzieci. Kiedy Siostra Margaret powiedziała jej, żeby wróciła z maluchami do domu, bo roczne dziecko nie może cały dzień siedzieć w garażu, Naomi stanęły łzy w oczach. Rozpłakała się, bo nie może być na lekcjach.

Tobwa
Czasem można z nimi zwariować, kiedy każde chce, żeby podejść i sprawdzić jego zadanie. Jak to dzieci, czasem nie potrafią się uspokoić i trudno się im skupić. Codziennie, nieśmiało pada jedno pytanie – Czy dzisiaj będzie tobwa? Tobwe, czyli mąkę kukurydzianą z wodą i cukrem dostają co drugi dzień na przerwie. Łatwiej się uczyć, jak się nie jest głodnym. Część, po kryjomu przelewa trochę tobwy z plastikowego kubka do butelki, żeby mieć na później, albo zanieść rodzeństwu.

My
Już zdążyłyśmy się do nich przywiązać. Kiedy widzimy któreś z „naszych” dzieci w tłumie młodzieży w oratorium, od razu cieplej nam się robi na sercu. Kiedy wieczorem z Madzią rozmawiamy o czymś zupełnie przypadkowym, co chwila którejś przypomina się coś związanego ze szkołą: „Wiem kto jeszcze nie oddał tabliczki mnożenia – Amos!”, albo „Myślę, że Sadra nie skojarzyła o co chodzi z tymi zadaniami za angielskiego – trzeba z nią to powtórzyć...”. My uczymy je przedmiotów szkolnych, one uczą nas cierpliwości, troski, codziennego uśmiechu... no i bemba, oczywiście.


2 komentarze:

  1. Zosiu a ile dzieci przychodzi na zajęcia do tej szkoły garażowej? Prowadzicie lekcje wspólnie z Magdą czy oddzielnie ?:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jadzia! Na razie mamy około 30 uczniów, ale codziennie przychodzi ktoś nowy (nie wiem jak to będzie, bo trochę miejsce nam się kończy w garażu). Dzielimy ich na dwie grupy - na razie ja prowadzę angielski a Madzia matmę, religię robimy wspólnie. Mamy też dwóch super-hiper pomocników, którzy w razie czego tłumaczą na bemba :) Trochę na razie próbujemy różnych sposobów - poziom jest mega zróżnicowany, więc trzeba się trochę nagimnastykować. Ale dzieciaki dzielnie to znoszą :P

    OdpowiedzUsuń